niedziela, 23 grudnia 2012

Wesołych Świąt + info. :>

No więc tak, moi Drodzy Czytelnicy! :D
Wiem, że nie jest Was dużo, jednak i tak i tak, jestem Wam mega wdzięczna! :D

No więc, jutro święta, więc przydałoby się złożyć życzenia. :> Nienawidzę tego robić, bo nigdy nie wiem co powiedzieć, jednak życzę Wam dużo radości, szczęścia, spełnienia marzeń, miłości, mega prezentów, pieniędzy, zdrowia NO I koncertu One Direction i spotkania chłopaków, ofc. :> Też szczęśliwego Nowego Roku. Kocham Was wszystkich, szczerze! <3









a teraz info...
Nie wiem, czy jest sens prowadzenia tego bloga. Mam mnóstwo pomysłów na to opowiadanie, jednak nie widzę  przyszłości tej historii, jeśli jest tak mała czytelność bloga. Albo możliwe, że po prostu nie dodajecie komentarzy, ale one dają mi pewność, czy ten blog jest niewypałem. I dla mnie jest. Zawsze starałam się nie zniechęcać, jednak tak się stało. Więc prawdopodobnie blog zostanie zawieszony. No, chyba, że chcecie wciąż czytać o losach Danielle, Sylvii i chłopców, więc po prostu zacznijcie komentować. :D Taki lekki szantaż. :3

pozostawię Wam mojego twittera : @danmurrayy . :>

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, Olka. :3

Rozdział 14

Przepraszam, trochę namotam teraz. XD Za bardzo się pospieszyłam z tą cholerną ciążą Danielle, więc załóżmy, że była w rodzinnym mieście przez dwa tygodnie... Przepraszaaaaaaaaaaaam za zamotanie, haha. ;D 

Moje życie nagle się zawaliło. Wpadłam. Wpadłam za pierwszym razem i jeszcze do tego z osobą, której szczerze nienawidzę. W moich oczach pojawiły się łzy, a Louis puścił moją dłoń i złapał się za włosy. Widziałam na jego twarzy przerażenie, chociaż wiedział, że to nie jego dziecko, więc nawet nie rozumiałam, czemu się przejął.
- Który tydzień? - spytałam, wpatrując się tempo w przestrzeń. Po moich policzkach leciały strużki łez.
- To dość wcześnie, bo.. dopiero trzeci tydzień. - lekarz odchrząknął. - Widzę, że nie spodziewali się tego państwo. Zawsze są różne możliwości, proszę nie zapominać. Przy recepcji są przeróżne ulotki. Proszę się tam także zapisać na następną wizytę, która powinna odbyć się za miesiąc. Życzę państwu powodzenia. Przyda się.
Lekarz wyszedł, zostawiając nas samych. Po moich policzkach spływał potok łez. Nic nie szło po mojej myśli.
Lou w końcu podszedł do mnie i objął ramionami.
- Nie płacz, mała. - szepnął, a ja załkałam jeszcze bardziej. - Dziecko to wspaniała rzecz!
- Ale Lou! - jęknęłam. Twarz zaczęła mnie piec od płaczu. - To dziecko nie będzie szczęśliwe! Nie będzie miało ojca, normalnego domu! Zresztą, ja mam dopiero 16 lat! Całe życie przede mną! Do tego nie mam gdzie mieszkać. To nie jest najlepszy czas na dziecko!
- Dan... - Lou szepnął niepewnie, wtulając twarz w moje włosy. - Zawsze.... Zawsze... Ja mógłbym być... Ja chcę być... chcę być ojcem tego dziecka!
Wtuliłam się w niego jeszcze bardziej, zadzierając głowę, aby spojrzeć w jego niesamowite i hipnotyzujące oczy.
- Dziękuję! Dziękuję, że mogę na ciebie liczyć. Jestem wdzięczna, Lou. Naprawdę. Będę pamiętać.
Chłopak uśmiechnął się tylko i chwycił moje opuchnięte policzki. Patrząc mi głęboko w oczy, pochylił się nade mną, a kiedy nasze usta miały się ze sobą zetknąć usłyszałam ciche chrząknięcie. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni, spoglądając w stronę drzwi. Stali tam wszyscy i patrzyli się na nas dziwnie. Zachciało mi się płakać, jednak zacisnęłam usta w cienką linię i otarłam łzy wierzchem dłoni.
- Co się stało? - spytał Harry, a jego głos był jakby o oktawę wyższy.
- O mój boże, to coś złego. - powiedziała Sylvia, podchodząc do mnie i przytulając mnie do siebie.
Wszyscy momentalnie pobladli, nawet Niall, który stał w progu, opierając się o framugę. Wcześniej na jego twarzy nie malowały się żadne emocje, jednak teraz był wyraźnie zmartwiony.
- Ja... - głos mi drżał. Przyjaciele przyglądali mi się z niepokojem w oczach. - Ja, ja wpadłam.
Wszyscy zamarli, wwiercając się niemalże we mnie wzrokiem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. To było okropne. Na całe szczęście Louis chcąc mnie jakoś podtrzymać na duchu chwycił moją dłoń. Posłałam mu za to pełne wdzięczności spojrzenie.
- Lou, to twoje dziecko? - spytał Liam, widząc nasze dłonie.
Mój przyjaciel otworzył usta, aby zaprzeczyć, jednak mu się to nie udało.
- Oczywiście. - odparł Niall przez zaciśnięte zęby. - Pieprzą się na okrągło. Prawda, Danielle?
Rozdziawiłam usta jak idiotka. Moje ręce opadły wzdłuż ciała. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
- Niall, nie przeginaj. - szepnął Lou, zaciskając dłonie w pięści.
- Ale to prawda. - blondyn jedynie wzruszył ramionami. - Od samego początku. Odkąd Danielle przyjechała do Londynu i zaczęła się z nami spotykać.
- Niall! - krzyknęłam. - Zamknij się wreszcie!
- Myśleliście, że możecie nas oślepić tą swoją przyjaźnią? - chłopak jednak wciąż ciągnął swój monolog, starając się najwyraźniej nam coś udowodnić. - Ale wczoraj wam się nie udało. Nakryłem was. A dzisiaj okazało się, że będziecie mieć bachora.
Łzy ponownie napłynęły do moich oczu. Czułam się bezsilna. Wcześniej uważałam Nialla za przyjaciela, jednak z czasem ta nasza "przyjaźń" się zmniejszała, z każdym kolejnym niemiłym słowem, które wydobyło się z jego ust, jednakże dzisiaj to już przesadził.
- Wyjdź. - szepnęłam ledwo słyszalnie. - Po prostu wyjdź i nie pokazuj mi się do cholery na oczy.
- Ale nie dość, że pieprzyliście się jak króliki, w tajemnicy przed wszystkimi, to jeszcze Danielle zdradzała swojego chłopaka, a Lou Eleanor. Nie dziwię się, że się rozstaliście, Tomlinson.
Tego już było zbyt wiele. Louis nie wytrzymał i rzucił się na Nialla z pięściami, a ten zamiast uciekać także ruszył do bójki. Zeskoczyłam z łóżka, ale stanęłam, nie wiedząc co robić. To wszystko zaczynało mnie przerastać. Na całe szczęście moi przyjaciele złapali ich tuż przed starciem. Harry naparł na bruneta, odpychając go lekko. Szybko złapał go za nadgarstki i wygiął do tyłu. Sylvia natomiast zaczęła go uspokajać. Liam i Zayn natomiast złapali Irlandczyka, po czym szybko wypchnęli go z sali. Oczywiście, nie obyło się bez przekleństw, które wylatywały z ust obojgu chłopaków. Czasem nawet zastanawiałam się, czy istnieją takie przekleństwa.
- Louis, spokojnie... - Podeszłam do chłopaka, chwytając go za rękę. - Potem to wyjaśnimy z ... nim. Na razie niech się uspokoi. Potem to ja skopię mu dupę. Dopóki jeszcze mogę.
 Loueh wziął kilka głębszych oddechów, aby się uspokoić, a chwilę później tkwiłam w jego objęciach. Schował twarz w moich włosach, wdychając głęboko ich zapach. Najwidoczniej podziałało to na niego odprężająco, bo od razu się rozluźnił. Uśmiechnęłam się delikatnie. Usłyszałam jedynie, jak drzwi od sali cicho się zamykają, a później tylko jak Sylvia mówiła do kogoś podniesionym głosem. Domyśliłam się, że jej ofiarą był Niall, jednak się tym nie przejmowałam.
- Danielle... - Spojrzałam mu w oczy, a jako, że był wyższy musiałam zadrzeć głowę. Ujrzałam na jego twarzy malujący się uśmiech, jednak wciąż był trochę zdenerwowany.
- Hmm? - Kąciki moich ust uniosły się lekko ku górze, kiedy chłopak kciukiem starł łzę z mojego policzka.
Nic nie odpowiedział. Po prostu chwycił moją twarz w obie dłonie i złożył na wargach delikatny pocałunek.

Wróciłam z Sylvią do domu po godzinie dwudziestej. Od razu skierowałyśmy się do kuchni, z chęcią napicia się herbaty i zrobienia kolacji. Ja nie byłam głodna, jednak moja przyjaciółka uparła się, że to dla dobra maluszka, który rozwija się w moim brzuchu. Zaśmiałam się tylko, twierdząc, że jednak coś zjem. Byłyśmy w trakcie robienia sosu do spaghetti, na które miałam ogromną ochotę, kiedy Sylvia w końcu zapytała o to, co ją ciekawiło przez cały dzień.
- D, ty jesteś z Lou? - spytała, krojąc cebulę.
- Nie wiem. - mruknęłam, mieszając makaron. - Nie jestem pewna, czy jestem gotowa na nowy związek. Bądź co bądź, ale Matt mnie zranił.
- Wiem to, misia. Ale nie możesz się zamykać przed światem, przed facetami, bo tak nie da się żyć. No, chyba, że chcesz być starą panną z milionem kotów.
- Harry by mnie pewnie często odwiedzał. - Zaśmiałyśmy się cicho.
- Chcę tylko powiedzieć, że Louis jest dobrym facetem. I widzę, jak na ciebie patrzy.
- Muszę ci coś powiedzieć.... - zagryzłam wargi.
- Hymm? - Dziewczyna wsadziła sobie do ust łyżkę umoczoną w sosie i przy okazji poparzyła się. - Aua, cholera.
- Louis chce... chce mi pomóc wychować dziecko. - wyszeptałam, kładąc dłoń na moim płaskim jeszcze brzuchu.
Sylvia nabrała powietrza w płuca.
- Boże drogi, bierz się za niego! - krzyknęła mi prosto w twarz, a moja brew uniosła się lekko ku górze.
- Ale... ja nie jestem jeszcze gotowa.... - jęknęłam cicho.
- Nie chcę cię do niczego namawiać, ale może warto spróbować? Rzucić się na głęboką wodę? No wiesz, raz spadasz z konia to od razu na niego wsiadasz.
Parsknęłam śmiechem, słysząc to głupie porównanie. Wyjęłam z jednej z szafek durszlak, po czym wsadziłam go do zlewu. Odcedziłam makaron.
- Dan... Ja widzę, jak on na ciebie patrzy. Jak się zachowuje, kiedy jesteś obok. Kiedy wyjechałaś, on wrócił. Nawet się do nikogo nie odzywał. Po prostu poszedł przygnębiony do siebie, trzaskając drzwiami. Podobno nie wychodził przez dłuższy czas, aż w końcu porozmawiał z nim... Niall. Potem i tak chodził przygnębiony. Aż do twojego powrotu.
Westchnęłam cicho, spoglądając na sos. Szybko wyjęłam dwa talerze, nałożyłam trochę makaronu, po czym polałam go sosem. Postawiłam dwa talerze na stole, na przeciwko siebie. Usiadłam przy jednym talerzu, jednak nic nie tknęłam.
- Jedz. - rozkazała mi Sylvia, pałaszując swoją porcję.
Zagryzłam wargę, chwytając widelec, na który po chwili nawinęłam trochę spaghetti. Wsadziłam jedzenie do ust, powoli je przeżuwając. Wciąż biłam się z myślami. Czyżby Lou naprawdę coś do mnie czuł? A może to było tylko chwilowe zauroczenie? Potrząsnęłam głową, starając się odpędzić wszystkie myśli.
- Wiem, czemu Lou wrócił wtedy taki... przybity. - szepnęłam, kiedy blondynka skończyła jeść swoją porcję.
- Jak to? - wytarła usta chusteczką.
- No bo wtedy, kiedy mnie odwiózł na stację, pierwszy raz się całowaliśmy. W sensie... On mnie pocałował. A ja oddałam.
Dziewczyna niemal nie wypluła na mnie herbaty, którą właśnie piła.
- A wtedy obydwoje byliśmy w związku. I myślę, że to dlatego wrócił przygnębiony. - dodałam szybko, widząc, że moja przyjaciółka chce coś powiedzieć.
- Czemu mówisz mi o tym dopiero teraz, do cholery jasnej? - wrzasnęła, a ja lekko podskoczyłam ze strachu.
- Bo nie chcieliśmy się z tym tak afiszować. Zresztą, miałam nadzieję, że to było tylko jednorazowe i ustaliliśmy, że nic nikomu nie powiemy. No i to tak trochę zaliczało się do zdrady, a Lou był wtedy z El i w ogóle. Wszystko się zjebało. - opuściłam głowę i zaczęłam wpatrywać się w mój niemalże pełny talerz.
- Wcale nie. - Sylvia podeszła do mnie i przytuliła. - Czasem musi padać, żeby potem wyszło słońce.
Uśmiechnęłam się delikatnie, także wstając. Odwzajemniłam uścisk.
- Dziękuję.
- Obejrzymy film? - spytała, idąc do salonu.
Podążyłam za nią, po drodze biorąc herbaty. Odstawiłam dwa kubki na stoik.
- Zaraz wrócę.
Pobiegłam na górę, gdzie były wszystkie już pudła. Westchnęłam cicho, po czym z wzięłam piżamę i poszłam się umyć. Po niecałych dziesięciu minutach, kiedy byłam już odświeżona stanęłam przed wielkim lustrze w moim pokoju. Uniosłam delikatnie bluzkę, odsłaniając brzuch. Może i było za wcześnie, aby było widać ciążę, jednak ja miałam wrażenie, że już nie jest taki płaski jak poprzednio.
- D, żyjesz? - Sylvia weszła do mojego pokoju, a ja szybko zasłoniłam brzuch, wstydząc się jakby tego, że go oglądałam.
- Mhm, już idę. - powiedziałam, związując włosy czarną gumką.
Zeszłam na dół, gdzie była już moja przyjaciółka. Usiadłam obok niej na kanapie, uprzednio przykrywając się kocem. Wzięłam ze stolika gorącą herbatę i upiłam łyk.
Oglądałyśmy jakiś beznadziejny film, który chyba miał być komedią, jednak coś się nie udało.
- Sylvia... - przytuliłam się do dziewczyny, a w moich oczach pojawiły się łzy.
- Co jest? - dziewczyna zaczęła głaskać mnie po głowie.
- Przepraszam. Za zepsucie twojej randki z Malikiem. Nie chciałam. Przepraszam.
Dziewczyna jedynie zaśmiała się serdecznie, nie przestając mnie głaskać.
- Nic się nie stało, misia. Przełożyliśmy to na następny weekend, bo w ten chłopcy mają promocję płyty.
Pokiwałam głową i położyłam głowę na kolanach przyjaciółki. Wróciłyśmy do oglądania tego dennego filmu, a ja w połowie usnęłam wykończona wydarzeniami z dzisiejszego dnia.

Taki denny ten rozdział. Przepraszam. :< Coś ostatnio dużo przepraszam, haha. :D

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 13

Rozdział dla Sylvii i Kate. Dziękuję, że Was mam. <3 
 ______________

Otworzyłam oczy, przeciągając się z cichym jęknięciem. Przetarłam powieki, przewracając się na drugi bok z zamiarem zdrzemnięcia się jeszcze, jednak przed tym chwyciłam telefon, który miałam przy poduszce i spojrzałam na zegarek. Cała senność, która przed chwilą mnie ogarniała, zniknęła bez śladu. Było parę minut przed trzynastą. Cholera. Zerwałam się szybko z łóżka, czego od razu pożałowałam, gdyż zakręciło mi się w głowie, a ja zatoczyłam się w bok i wpadłam z impetem na szafkę nocną i nadziałam się biodrem na róg. Jęknęłam cicho, łapiąc się za bolące biodro. Zacisnęłam zęby, po czym wyszłam spokojnie z pokoju. Zbiegłam do kuchni, w której była już moja przyjaciółka.
- Wiesz, która jest godzina? - spytałam, nawet się nie witając. Usiadłam na stołku przy stole.
- Tobie też dzień dobry. - zagaiła, kiwając głową i zerkając na zegarek, który miała na lewym przegubie. - Jest za dwadzieścia trzynasta. A co?
- Jak to co? Nie powinnyśmy być w szkole?
- Powinnyśmy. - wzruszyła ramionami - Ale stwierdziłam, że może lepiej dzisiaj zrobić sobie jour de congé? 
- Co ty do mnie mówisz? - jęknęłam cicho. - Wiesz, że nie umiem francuskiego. 
- Dzień wolny. Jesus, kobieto ucz się! - poklepała mnie po ramieniu, stawiając przede mną talerz z kanapkami z  nutellą oraz kawę. - bon appetit. 
- Dzięki. - powiedziałam, biorąc kanapkę do ręki, jednak nie było mi dane nawet spróbować posiłku, gdyż chleb wyślizgnął mi się z dłoni i upadł posmarowaną stroną na moją świeżą piżamę. - Ja pierdole. - jęknęłam cicho. Już wiedziałam, że ten dzień nie będzie moim najlepszym. 
- Jezu.- Sylvia zaśmiała się tylko. - Może... może byśmy dzisiaj zabrały wszystkie twoje rzeczy od twojego ojca? 
Posłałam jej przenikliwe spojrzenie, zdejmując żywność z mojej piżamy 
- Hmm... Okej. - zgodziłam się, nawet tego nie myśląc zbyt długo. 
- Okej. To ja zadzwonię do Louisa, żeby nam pomógł w przewiezieniu pudeł.
- Nie! - pisnęłam, może za bardzo dając do zrozumienia, że nie chcę jego pomocy. - eee.... To znaczy... Nie trzeba. 
- Okej...? - dziewczyna posłała mi dziwne spojrzenie. Nie dziwie się jej. - To ogarnij się i idziemy. Musimy się wyrobić, chyba, że chcesz spotkać ojca?  
Wzdrygnęłam się delikatnie, zeskakując z siedzenia. 
- To może ja się pospieszę. - powiedziałam, pędząc  po schodach do pokoju. 
Kiedy się już w nim znalazłam szybko wzięłam ubrania składające się z krótkich, jeansowych spodenek i rozciągniętej koszulki Paramore. Poszłam do łazienki i szybko się odświeżyłam. Ubrana wyszłam jeszcze z turbanem na mokrych włosach, po czym pospiesznie, stojąc przy lustrze nałożyłam trochę pudru, a na powiekach narysowałam starannie kreski. Wróciłam do łazienki, aby szybko wysuszyć moje brązowe loki. Kiedy juz skończyłam, zbiegłam po schodach . Sylvia siedziała w przedpokoju, jedząc płatki. 
- Idziemy? 
Dziewczyna podskoczyła, nie zauważając wcześniej, że weszłam do pomieszczenia. Zapewne wyrwałam ją z zamyslenia. 
- Mhm. - pokiwała głową, odstawiając miskę na stolik. - Zadzwoniłam do Harry'ego. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. 
- Mmm, okej. - mruknęłam, zarzucając na ramię plecak. 
- Czyli... że się nie gniewasz? 
- Czemu miałabym się gniewać? 
- No... Bo tak dziwne zareagowałaś, kiedy zaproponowałam Lou, więc pomyślałam, że może też byś tak samo zareagowała na Harolda. 
- Erm...Bo wiesz... - w tej samej chwili usłyszałyśmy klakson. - Harry już jest. Później ci powiem co jest, chodź. 
Blondynka skinęła głową, zarzucając na swoje barki kurtkę. Po chwili byłyśmy w samochodzie. Zajęłam miejsce na tyle, zaś moja towarzyszka usiadła obok chłopaka. 
- Hej, Hazz - posłałam mu szeroki uśmiech, a on go odwzajemnił. 
- No cześć. - przywitał się. - To gdzie? 
Podałam  chłopakowi adres i ruszyliśmy w danym kierunku. Ja siedziałam zapatrzona w okno, podziwiając te parę ulic, które dobrze znałam, zaś moje towarzystwo gawędziło sobie wesoło. W końcu zatrzymaliśmy się przed niewielkim domem. Zagryzłam wargi, wysiadając z auta. Zerknęłam na zegarek. Miałyśmy około dwóch godzin. 
- Muszę jechać, bo wyrwałem się w próby. - powiedział Harry, wychylając się z samochodu. - Zadzwońcie, jak skończycie. 
- Okej. - powiedziałam, posyłając mu szeroki uśmiech. - Dzięki. 
- No problem. - powiedział, machając do nas, po czym odjechał. 
Westchnęłam, idąc w stronę drzwi. Stanęłam na ganku, zbierając się w sobie. Niby już się oswoiłam z tym, że ojciec tak po prostu wyrzucił mnie z domu, jednak wciąż miałam nadzieję, że zmieni decyzję, a zabranie moich rzeczy tylko by przypieczętowało całą tą chorą sytuację. Zagryzając wargę sięgnęłam do klamki i lekko na nia naparłam, jednak drzwi ani drgnęły. Posłałam Sylvii pełne obaw spojrzenie. Szybko cofnęłam się parę kroków, spoglądając na podjazd. Nie było samochodu mojej przyszłem macochy. 
- Kurwa. - jęknęłam, oddychając głęboko. - Chodź. 
Ruchem ręki pokazałam Sylvii, aby podążyła za mną. Poszłyśmy na tyły domu, gdzie były drugie drzwi, przeważnie były otwarte. Modląc się w duchu, aby i tym razem ta idiotka ich nie zamknęłam, nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie usmiechało mi się wracać tutaj. Chciałam już raz na zawsze zamknąć ten rozdział w moim życiu. 
Weszłyśmy do domu, a ja od razu skierowałam się do mojego pokoju. Od razu po wejściu rzuciłam się do wierzy. Włączyłam pierwszą lepszą płytę. Po pokoju rozbrzmiały pierwsze dźwięki Careful, paramore, a ja udałam się  w stronę garderoby. Wyjęłam z niej trzy walizki, po czym zaczęłam wsadzać do nich po kolei wszystkie ubrania. Sylvia dołączyła do mnie. Kiedy już skończyłyśmy, wystawiłam walizki na korytarz. Z szafki, która wisiała nad wejściem do salonu, wyciągnęłam pudła, które jeszcze zostały z przeprowadzki.Wróciłam na górę. Na całe szczęście połowa pudeł jeszcze nie była rozpakowana, więc oszczędziłyśmy mnóstwo czasu. 
Kiedy zaklejałam ostatnie pudło, moja pomocnica leżała sobie na łóżku, wesoło nucąc pod nosem i opychając się czipsami i fantą, którą przyniosłam z kuchni. Po chwili wylądowałam obok niej, chwytając zimną puszkę coli. Przeciągnęłam się, ziewając przeciągle. Przekręciłam się na brzuch. 
- Niedługo cię zabiorę, moje drogie łóżeczko! Tylko daj mi czas. Muszę znaleźć mieszkanie. - wymruczałam w prześcieradło. 
- Czekaj co? - zerwała się Sylvia. - Chcesz mnie zostawić? Zresztą, czemu gadasz do łóżka? A, no tak. Nikt cię nie lubi i nie masz przyjaciół. 
Wywróciłam jedynie oczami, upijając łyk napoju. Na samym początku denerwowało mnie to całe "nie masz przyjaciół", jednak teraz się zdążyłam przyzwyczaić. Sylvia najwidoczniej uwielbiała mi dokuczać, a ja nigdy nie miałam wystarczająco dobrej, bądź błyskotliwej odzywki. 
- Ja po prostu kocham moje łóżko. Jest niesamowicie wygodne! Dobrze się na nim śpi, a ja nie będę ci się przecież zwalać do mieszkania. Zresztą, twoi rodzice niedługo wrócą. Byłoby... dość niezręcznie, tym bardziej, że chyba nie wiedzą o moim chwilowym zamieszkaniu u was w domu. 
- Im to tam wszystko jedno. - Wzruszyła ramionami. - Oni tu tylko nocują. W ogóle, o co chodzi z Lou? 
Zamarłam. Modliłam się, żeby nie zauważyła mojej dziwnej reakcji na jej propozycję, jednak chyba moje nadzieje spełzły na niczym.
Zamyśliłam się. Co miałam powiedzieć? Skłamać? Obiecałam sobie, że nie będę okłamywać ludzi, na których mi zależy.  Westchnęłam. 
- Bo widzisz... - jęknęłam, wtapiając twarz w poduszkę. - prweprzpałasislou. 
- Uważaj, bo zrozumiałam. Przestań mamrotać i powiedz normalnie. - wepchnęła sobie trochę czipsów do ust. 
- Mówię, że prawie przespałam się z Lou! 
- Co?! - niemalże wypluła na mnie zawartość, którą miała w buzi. - Pojebało cię do reszty? A co z Eleanor? Ty głupia jesteś? 
Zmarszczyłam brwi, szybko opowiadając jej połowę historii. Wspomniałam o rozstaniu El i Lou, o nocnej rozmowie i o tym, jak prawie wskoczyłam mu do łóżka. Z każdą minutą moje policzki stawały się bardziej czerwone.
- Jak dobrze, że się powstrzymaliście.
Zarumieniłam się jeszcze bardziej, co nie uszło uwadze mojej przyjaciółki. 
- Nie zrobiliście tego, prawda? - słowa wypływały powolnie z jej ust, jakby je starannie dobierała. - Powiedziałaś prawie. 
- Mhm. - Pokiwałam głową. - W sensie... już byliśmy na łóżku i, no wiesz, prawie bez ciuchów, kiedy wszedł Nialler.... 
- O boże... - Usłyszałam głośny plask. Okazało się, ze Sylvia uderzyła się otwartą dłonią w czoło. - Mogliście przynajmniej zamknąć drzwi, albo powiesić skarpetkę na klamce! Jak w akademiku! 
- No wybacz, nie pomyśleliśmy o tym jakoś. 
- Dobra, dobra. Powiedz, co się stało potem. 
Westchnęłam, ponownie zdając relację z zajścia po "nakryciu nas". Nawet powiedziałam jej, o akcji przy pociągu. Dziewczyna zagryzła wargę. Widziałam, że chce o coś zapytać. Westchnęłam. 
- Pytaj. 
- Nie. 
- Pytaj. 
- Nie. Obrazisz się albo coś. 
- Pytaj, do jasnej cholery. 
- Dobrze całuje? - spytała, spoglądając na mnie. W jej zielonych oczach dostrzegłam iskierki podniecenia. 
- Erm... No. Wspaniale! - jęknęłam, wracając myślami do naszych ostatnich pocałunków. Zagryzłam wargi. 
- O nie. - Sylvia jęknęła. - Zakochałaś się. 
Zerknęłam na nią zdziwiona. Ona tylko patrzyła na mnie ze zmartwieniem malującym się na jej ślicznej twarzy. Zacisnęłam usta, chichocząc cicho. 
- Możliwe. A on powiedział, że zakochał się we mnie! - pisnęłam uradowana. 
- Czekaj, co? 
- Powiedział, że się we mnie zakochał! Powiedział mi to. Tak wprost. 
- I ty mi o tym nie powiedziałaś?! Jak mogłaś?! - wrzasnęła, a ja tylko zaczęłam się śmiać. - Czyli jesteście razem? 
Wszystkie emocje nagle zniknęły z mojej twarzy, a energia, którą w sobie miałam wyparowała. Zgarbiłam się lekko. 
- Nie. Dałam mu do zrozumienia, że ja go nie kocham. Że on kocha Eleanor. I że nic z tego nie bę... 
W tej samej chwili Sylvii zadzwonił telefon. Posłała mi przepraszające spojrzenie. Odebrała telefon, a kiedy skończyła, miała nieodgadniony wyraz twarzy. 
- Hmm? 
- To Harry. Zaraz będą. Wszyscy. Łącznie z Lou. 
Super. 
- Przeżyję, tak myślę. Mam nadzieję. Oby. O boże, nie dam rady! - zaczęłam panikować, na co Sylvia mnie lekko spoliczkowała. - Aua? 
- Ogarnij się, kobieto! 
Nie odpowiedziałam. Wzięłam tylko kilka głębszych wdechów. Przed oczami pojawił mi się Niall, wczorajszej nocy. W sercu mnie zakuło. Usiadłam na podłodze, a po policzkach zaczęły spływać łzy. 
- Wiesz co jest najgorsze? - spytałam, mówiąc jakby do siebie. - Nie to, że odrzuciłam Lou. Nie. najgorszą rzeczą był wyraz twarzy Nialla, kiedy wszedł do pokoju. Najpierw jakby go to... zabolało? A potem był wściekły. Nie rozumiem go, tak szczerze. Nie wiem, czy to chodzi o Lou czy o mnie. Jeśli o mnie, to ja się poddaję. Zgłupiałam. Bo w końcu, zachowuje się tak, jakby mnie nienawidził z całego serca, a potem przyłapuje mnie w łóżku z Lou, wybiega z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Nie rozumiem tego człowieka. 
Łzy spływały strużkami po moich policzkach, rozmazując przy tym cały mój makijaż. Musiałam wyglądać jak jakiś istny potwór. 
Sylvia podeszła do mnie tylko, otaczając ramionami. 
- Ciii, będzie dobrze. 
- Ale mnie to już przerasta! - zaszlochałam jej w rękaw. 
- Ja wiem. Ja wiem, kochanie.
Siedziałyśmy tak przez chwilę przytulone, a ja powoli się uspokajałam. Było mi głupio. Nigdy nie płakałam przy innych, wolałam robić to w ukryciu, tym bardziej, że nie za bardzo wiedziałam, co było powodem mojej niespodziewanej histerii. Kiedy już się uspokoiłam, zadzwonił telefon Sylvii. Odebrała go, po czym się rozłączyła. 
- Już są. Otworzę im drzwi, a ty trochę ogarnij twarz, bo jesteś cała czerwona. 
Pokiwałam głową, wstając. Udałam się do łazienki. Rzeczywiście, wyglądałam okropnie. Miałam czerwone oczy i rozmazany makijaż, a moja buzia była lekko opuchnięta. Szybko przemyłam ją lodowatą wodą i parę razy poklepałam się po policzkach. Westchnęłam cicho, osuszając twarz ręcznikiem. Zacisnęłam wargi w cienką linię, powtarzając sobie w myślach, że sobie poradze. Wzięłam kilka głębszych wdechów, przygotowując się na to, co teraz będzie. Wyszłam z łazienki i skierowałam się do mojego pokoju. Już nic tam prawie nie było, oprócz trzech pudeł. Do pomieszczenia wszedł Zayn. Podszedł do mnie z uśmiechem malującym się na ustach i pocałował mnie w policzek.
- Hej. - powiedział, po czym podszedł do jednego z pudeł. 
- No cześć. Pomóc ci? Jakoś szybko się uwinęliście. 
- Nie musisz. Widzisz, nie dość, że świetnie śpiewamy, to jeszcze jesteśmy wspaniałą pomocą! - zaśmiał się i wyszedł. 
Rozejrzałam się dookoła. Ściany były puste, tak samo jak biurko, garderoba i szafka nocna, a na łóżku nie było nawet pościeli i kupy zabawek oraz poduszek, które zawsze na nim trzymałam. 
- Dziwnie tak sie wyprowadzać po raz drugi w ciągu niecałych sześciu miesięcy, huh? - podskoczyłam, słysząc za sobą znajomy głos. 
Obróciłam się na pięcie, a w moim brzuchu znalazło się stado motylków. Przede mną stał Louis z założonymi rękoma na piersi. Uśmiechał się szeroko. 
- Nie zachodź mnie od tyłu. Zrobiłeś to już drugi raz w ciągu niecałych 24 godzin. Przestań. - powiedziałam, obracając się na pięcie. 
Podeszłam do pudeł i wzięłam jedno. Było cholernie ciężkie, ale nic sobie na tym nie zrobiłam. Lou poszedł w moje ślady. 
- Musimy pogadać. - powiedział, dorównując mi kroku. 
- Nie teraz. Nie tutaj. Chcę się z tym jak najszybciej uwinąć, bo nie wiem, kiedy Serena wróci. 
Chłopak tylko pokiwał głową z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zeszliśmy na dół, taszcząc ze sobą kartony. Okazało się, że chłopcy przyjechali trzema samochodami. Spakowaliśmy rzeczy do jednego bagażnika, który był niemalże pusty. Lou prowadził jedno auto, Harry drugie, a za kółkiem trzeciego siedział Paul, z którym postanowiłam jechać. Uśmiechnęłam się do niego, wsiadając do środka. 
- Cześć Paul! - zapięłam pasy. - Dawno cię nie widziałam. 
Można powiedzieć, że zaprzyjaźniłam się z ochroniarzem chłopaków. Przez jakiś czas zabierali nas czasem na niektóre wywiady, mimo, że nawet o to nie prosiłyśmy. Wtedy przeważnie siedziałam z Sylvią i Paulem za kulisami, więc dużo rozmawialiśmy.
- No hej. - powiedział, uśmiechając się szeroko. - Jak było w domu? 
- Hmm... Całkiem, całkiem. - skłamałam.- Jak tam żona i dzieci? 
- A bardzo dobrze. 
Na moje nieszczęście musiałam jechać z Niallem, który co chwilę posyłał mi pełne pogardy spojrzenia. Zacisnęłam dłonie w pięści, mając ochotę mu przywalić. 
- Możesz przestać? - spytałam szeptem, kiedy już nie wytrzymałam. 
- Nie wiem o co ci chodzi. 
- Przestań się na mnie tak gapić, okej? 
- Przestań sypiać z moim przyjacielem, bo zachowujesz się jak dziwka.
Moje oczy zrobiły się  jak dwa spodki. Nie chciałam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. 
- Będę robić to, co chcę, nie twój zasrany interes. - odburknęłam, wysiadając z auta, kiedy podjechaliśmy pod dom Sylvii. 
Szybko rozpakowaliśmy wszystkie kartony i zanieśliśmy do środka. Wnosiłam właśnie ostatni karton, kiedy zakręciło mi się w głowie i nagle zrobiło mi się zimno. Postawiłam pudło, jednak nie zdążyłam usiąść, kiedy nagle wszystko stało się czarne, a ja usłyszałam tylko z dużej odległości pisk, który najprawdopodobniej należał do Sylvii.

- Cholera, Danielle. - Poczułam na czole czyjąś ciepłą dłoń. - Co się stało? - Usłyszałam czyjś głos, którego nie zdołałam zidentyfikować. 

- Zemdlała. - Odpowiedział chyba Liam. 
- Dobra. Zabierzemy ją na badania. Tylko podstawowe. 
- Możemy jechać? 
- Oczywiście. Ale nie w karetce. 
- A ja mogę jechać w karetce? - spytał Louis. 
- No nie wiem... - mężczyzna najwyraźniej się zawachał. 
- Błagam, jestem jej chłopakiem. 
- Dobrze. Proszę za nami. 
Wszystkie głosy stawały się coraz głośniejsze, przebijały się przez ciemność, która mnie otaczała. Poczułam, jak coś nagle szarpnęło, a potem rozległy się syreny. 
Skrzywiłam się lekko, uchylając powieki. 
- Co się stało? - wyszeptałam ledwo słyszalnie. Strasznie zaschło mi w gardle.
- Zemdlała pani. - powiedział jeden z sanitariuszy. - Sądzimy, że to ze stresu. Ale proszę teraz odpoczywać. 
Kiedy dojechaliśmy do szpitala, zabrali mnie na badania. Wszyscy przyjechali tutaj najszybciej jak tylko mogli i pozwalało im na to prawo, chociaż pewnie złamali parę zakazów. Pielęgniarka zaprowadziła mnie do jednej z sal, która była zupełnie pusta. Zostałam przez chwilę sama, jednak po chwili przyszli moi przyjaciele. 
- Nigdy nam więcej tego nie rób, jasne?! - wpadła zapłakana Sylvia i od razu się do mnie przytuliła. 
- Przepraszam, nie chciałam. - jęknęłam, przytulając ją 
Dostałam niezły opierdziel, ale jednak się nie gniewali, tylko byli nieco przerażeni. Porozmawialiśmy przez chwilę, ale potem wszedł lekarz i kazał mi iść na jeszcze jedne wyniki, bo coś podejrzewali, a chcieli to jak najszybciej potwierdzić. Nie chciał mi powiedzieć co to jest, więc od razu w mojej głowie pojawiły się same czarne scenariusze. Co, jeśli miałam raka? Albo coś innego? 
Po prawie trzech godzinach lekarz wszedł ponownie do sali, trzymając w dłoni pik kartek. Wszyscy wyszli, oprócz Lou,bo "był moim chłopakiem". Za przywłaszczenie sobie tego tytułu dostał wcześniej niezły ochrzan. 
- Mam pani wyniki. - Mężczyzna pomachał kartkami w powietrzu. - Dla niektórych są to dobre wieści. Dla niektórych, niestety, nie za bardzo. 
- Nie rozumiem. - Powiedziałam, marszcząc brwi. Zaczęłam się denerwować, więc chwyciłam dłoń Lou. 
- Cóż - 60-latek poprawił okulary na nosie - rozwija się w pani nowe życie. 
- Co? - spytałam głupio. Poczułam, jak mój przyjaciel sztywnieje. 
- Pani Heart, jest pani w ciąży. 




___________________________ 
Nie wiem, jak Wam podziękować za te 1000 wejść! Naprawdę się cieszę!  Dziękuję Wam z całego serca! :D
 Jeśli chcesz być informowany o nowym rozdziale napisz mi o tym na tt @danmurrayy albo napisz w komentarzu swoją nazwę.:> 

10 komentarzy = następny rozdział. :>